Piękne bangladeskie dziewczyny.

Bangladesz wywołał w nas mieszankę zdumienia, zachwytu i konfuzji. 2091 km przejechaliśmy drogami, w których więcej jest dziur niż asfaltu, walcząc o to, by nie zostać przejechanym przez rozpędzony autobus albo ciężarówkę bez hamulców. Totalny chaos na drodze to tutaj norma, a wszelkie trudności rekompensują ludzie swoją wyjątkową serdecznością.

Granica – 27 godzin w niepewności

Przygoda zaczęła się już na granicy – tutaj okazało się, że Carnet de Passage nie jest dokumentem uprawniającym nasze motocykle do wjazdu do kraju. Celnicy odmówili wpuszczenia ich, twierdząc że potrzebujemy specjalnego pozwolenia, które można załatwić jedynie w Dhace. Utknęliśmy pomiędzy granicami i spędziliśmy noc  na ziemi niczyjej, czekając na otwarcie urzędu celnego rano i na uzyskanie nadzwyczajnego pozwolenia wjazdu. Co to była za przygoda! Kiedy w końcu ruszyliśmy w głąb kraju, Bangladesz przywitał nas wręcz entuzjastycznie. Rzadko zaglądają tu obcokrajowcy, więc nasz przyjazd to wydarzenie.

Granica Indie - Bangladesz (Benapole - Petrapole)
Motocykliści z Bangladeszu.

Ruch drogowy – survival na dwóch kołach

Bangladeskie drogi to wyzwanie, które zapamiętamy na długo. Korek tuk-tuków w każdym miasteczku, zdezelowane autobusy wyglądające jak po serii wypadków i samochody uzbrojone w przyspawane crash bary. Ryksze – elektryczne, rowerowe, gazowe i piesze wypełniają każdą wolną przestrzeń. Dodajcie do tego brak świateł, powszechną jazdę pod prąd i nieustające dźwięki klaksonów – to przepis na prawdziwą szkołę przetrwania dla kierowców z Zachodu. Ruch potrafi się zapchać pojazdami, tak że kłopot z przejściem mają nawet piesi.

Ruch uliczny w Bangladeszu.

Ludzie, którzy rozbrajają serdecznością

Mieszkańcy Bangladeszu są po prostu niesamowici. W każdym miejscu spotykaliśmy ludzi ciekawych naszej podróży, którzy zapraszali nas do siebie, częstowali jedzeniem, a każde zatrzymanie motocykla kończyło się co najmniej kilkuminutową sesją zdjęciową. Takiej ilości selfie nie zrobiliśmy nigdzie indziej – czuliśmy się jak prawdziwi celebryci. Udzieliliśmy też wywiadu 3 narodowym telewizjom.

Cox’s Bazar – najdłuższa naturalna plaża świata

Bangladesz warto odwiedzić właśnie dla niej. Jazda motocyklem po 120-kilometrowej, twardej plaży w Cox’s Bazar jest jak spełnienie marzeń. Z jednej strony ocean i zachód słońca z drugiej, rybacy wyciągający z wody swoje moon boats, czyszczący sieci i rozpalający ogniska. Fale muskające koła i wolność jazdy przed siebie, to jedno z tych przeżyć, które pozostają w  pamięci na długo.

Jazda motorem po Cox’s Bazar.
Wybrzeże Cox’s Bazar.

Sundarbany – przemysłowe zaskoczenie

Pojechaliśmy do lasu namorzynowego w rejonie Sundarbanów. Tu spodziewaliśmy się tajemniczych zamglonych rozlewisk, krokodyli, nieznanych gatunków praków i tygrysa bengalskiego. Zastaliśmy teren wysoce uprzemysłowiony, gdzie cumują swobodnie statki towarowe. Funkcjonuje tu giełda węgla na wodzie. Są też barki wydobywcze do pozyskiwania piasku z dna rzeki. Pływają tutaj łodzie motorowe i duże statki pasażerskie, więc do małych kanałów nie wolno się zapuszczać.

Sundarbany  - kolorowe łodzie.

Wodospady, które czekają na odkrycie

Wzgórza Bandarban musieliśmy sobie podarować. Ze względu na napięcia pomiędzy lokalnymi władzami a plemionami domagającymi się przywilejów, rejon został zamknięty dla turystyki. Pojechaliśmy więc na północny wschód, gdzie czekały na nas plantacje herbaty i widowiskowe wodospady.  Trekking do wodospadu  Hum Hum zapamiętamy na długo. Trzeba do niego dojść wąską ścieżką przez tropikalny las a potem brodem rzeki. Brak turystycznej infrastruktury sprawia, że takie miejsca wciąż pozostają autentyczne i trudno dostępne.

Zjednoczona brać biker’ów

W samym przekraczaniu granicy i później w poruszaniu się po kraju pomagali nam lokalni bajkerzy. Kiedy dowiedziały się o nas kluby Yamahy  w Dhace, zostaliśmy zaproszeni na spotkanie do salonu flagowego Yamahy (podobno ten salon sprzedaje najwięcej motocykli Yamaha na świecie). Opowiedzieliśmy o swojej podróży i mieliśmy okazję zaobserwować znakomity azjatycki marketing motocykli.

Opowiedzieliśmy o swojej podróży.
Zespół Yamaha.

27 dni to za mało

Złe drogi, brak rozwiniętej bazy turystycznej i nadzwyczajna gościnność ludzka bardzo spowalniają przemieszczanie się. 27 dni minęło bardzo szybko i wiele pinezek na naszej mapie nie zostało odwiedzonych. Czy uda nam się wrócić na własnych kołach? Aktualny stan przepisów nie jest jasny nawet dla pracowników granicy, więc szanse są 50 na 50. Podejmiemy próbę na pewno.

Ten kraj pełen kontrastów: chaosu i piękna, trudności i serdeczności absolutnie nas ujął. Wyjeżdżaliśmy stąd zmęczeni, ale z poczuciem, że odkryliśmy coś wyjątkowego. Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej o naszym przejeździe przez Bangladesz, napisz do nas w prywatnej wiadomości – na FB, IG lub Whatsapp.

Podobne wpisy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *