Większość podróżnych udających się z Qeshm do Pakistanu wybiera szybką trasę w głąb lądu przez Bam i stąd kieruje się do miasta Zahedan. Stamtąd jest już tylko 100 km do legendarnej granicy Taftan.

Nas też kusiło, by pojechać tamtędy, zwłaszcza, że nasza wiza, którą raz już przedłużyliśmy była bardzo bliska wygaśnięcia. Mieliśmy jednak na mapie marzeń kilka interesujących miejsc w dalekim, południowo-wschodnim zakątku Iranu i nie chcieliśmy ich pominąć. Poza tym, trasa wzdłuż wybrzeża i przemierzenie całego Sistanu i Beludżystanu z dołu do góry wydawało się fantastycznym pomysłem. Wiele osób ostrzegało nas przed tym rejonem, gdyż uchodzi za teren opanowany przez przemytników, złodziei i różnej maści „złych ludzi”. Inni z kolei podkreślali, że sami Beludżowie są najserdeczniejszym narodem świata i nie można opuścić kraju bez doświadczenia ich gościnności.

Kiedy więc objechaliśmy dookoła wyspę Qeshm i wróciliśmy na kontynent promem samochodowym udaliśmy się prosto do Bandar Abbas aby przedłużyć naszą wizę po raz kolejny.

Bandar Abbas i miejska energia wolności

Prom dla samochodów Bandar-e-Laft to Bandar-e-Pohl
Prom dla samochodów Bandar-e-Laft to Bandar-e-Pohl

Bandar Abbas to miasto o bogatej historii i kosmopolitycznym klimacie z największym portem towarowym Iranu. Stąd odpływają promy do Dubaju, pełniąc ważną rolę w migracjach zarobkowych i dla bliskowschodnich szlaków podróżnych.

Port funkcjonuje tu od zawsze świetnie – w przeszłości pod zwierzchnictwem kupców z Portugalii, Holandii, Anglii, a także Arabów z Omanu. Wielu Hindusów przywieziono tutaj do pracy w ramach operacji Brytyjskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej, stąd indyjskie wpływy są tak bardzo widoczne na ulicach. Twarze i uśmiechy są tu nieco inne, a kobiety ubierają się we wzorzyste błyszczące czadory pod które zakładają kolorowe sukienki.

Kiedy przyjechaliśmy, miasto było absolutnie przepełnione irańskimi turystami, ponieważ do Nowruz (Irańskiego Nowego Roku) pozostały tylko 3 tygodnie, więc i sezon i dobra pogoda sprzyjały zarówno zwiedzaniu okolicy jak i robieniu zakupów.

Wydawało się, że ludzie wibrują soczystą energią wolności. Irańscy turyści przyjechali tutaj, aby poczuć swobodną atmosferę miasta i stąd przedostać się na wyspy Qeshm i Hormoz. Mieszkańcy okolicznych wiosek przybywali z ogromnymi tobołami pełnymi rękodzieła, aby wykręcić sowity zysk dzięki sezonowym podwyżkom cen. Wieczorami bazar tętnił życiem, a klienci polowali na nowe ubrania, nowe meble i prezenty w ramach tradycyjnych noworocznych zakupów.

Główna ulica handlowa
Główna ulica handlowa
Kobieta ze wsi czeka, aby rozłożyć swój stragan po południu
Kobieta ze wsi czeka, aby rozłożyć swój stragan po południu

Koce piknikowe, stożkowe namioty i ciekawe miejsce kempingowe

Irańskie namioty piknikowe
Irańskie namioty piknikowe

Już w porze obiadowej teren nadmorskiej promenady zapełniał się licznymi kocami piknikowymi i stożkowatymi namiotami. Podgryzanie słonecznika poprzedzało cały zestaw piknikowych przyjemności – gotowanie herbaty, przyrządzanie kebabów w przenośnych grillach i palenie shishy. Czadory (namioty) rozstawiano na trawie, na chodnikach jak i tuż przy niedbale zaparkowanym samochodzie. Po prostu wszędzie.

Przyjechaliśmy o zachodzie słońca i nie mogliśmy znaleźć miejsca w żadnym hotelu w mieście, ponieważ wszystkie miały pełne obłożenie. Zostaliśmy zaproszeni do domu przez kilku gościnnych Irańczyków, ale czuliśmy, że tę noc chcemy spędzić na własnym kawałku podłogi, tym bardziej, że chcieliśmy wcześnie zjawić się w urzędzie. Postanowiliśmy więc dołączyć do tłumów i rozbić namiot na trawiastym skwerku tuż za głównym deptakiem.

Było to najdziwniejsze ze wszystkich naszych miejsc kempingowych w jakich do tej pory spaliśmy. Wciśnięte między główną nadmorską autostradę a tętniącą życiem ścieżkę rowerową  i deptak – to miejsce było głośne, gorące i pełne ludzi gapiących się na nasz namiot i motocykle zza niskiego żywopłotu. Niemniej jednak pasowało nam jako tymczasowe schronienie na jedną noc. Irańczycy bardzo dbają o każdy kawałek trawy na którym mogą zrobić piknik więc na plus trzeba dodać, że nie było tu śmieci.

Nasz namiot rozbity tuż przy deptaku
Nasz namiot rozbity tuż przy deptaku

Noc minęła raczej niespokojnie i byliśmy szczęśliwi budząc się wcześnie kolejnego dnia i zwijając czym prędzej nasz namiot. Po zaledwie pół godzinie byliśmy gotowi do odwiedzenia biura imigracyjnego w celu przedłużenia naszych wiz.

Wizy przygotowane w mgnieniu oka

Tu czekała na nas miła niespodzianka. Powitała nas urzędniczka z dobrą znajomością angielskiego, która towarzyszyła nam podczas całej naszej wizyty tłumacząc z angielskiego na farsi i odwrotnie. Musieliśmy zostawić telefony komórkowe i camelbagi w portierni urzędu i zostaliśmy tutaj skrupulatnie przeszukani. Następnie urzędniczka zaprowadziła nas do kierownika, który zatwierdził przedłużenie, odręcznie sporządzając krótką notatkę na odwrocie naszej wizy. Ku naszemu zdziwieniu formularz aplikacyjny został za nas wypełniony przez zaczadorowaną pracownicę urzędu (przy poprzednim przedłużeniu wszystko musieliśmy wypełniać sami). Poproszono nas tylko o poczekanie pół godziny, ponieważ system nie działał dobrze i nie można było zapisać danych. Ale po tym czasie nasze wizy były gotowe i cieszyliśmy się, że możemy legalnie podróżować jeszcze przez kilkanaście dni dłużej.

Była dopiero 11 przed południem i wizy były gotowe tak szybko, że postanowiliśmy uwinąć się z ostatnimi zakupami na bazarze i jeszcze tego samego dnia ruszyć na wschód wzdłuż wybrzeża.

Lolek i Tola w Iranie?
Lolek i Tola w Iranie?
Stary bazar w Bandar Abbas
Stary bazar w Bandar Abbas

Niemądrzy byliśmy. Znalezienie bezpiecznego parkingu dla naszych obładowanych motocykli zajęło nam ponad godzinę dyskusji z Irańczykami za pomocą tłumacza google. W końcu pozostawiliśmy motocykle na parkingu centrum handlowego tuż przy budce strażników.

Nie udało nam się jednak zrobić zakupów do czasu zamknięcia sklepów o 13.00.  Postanowiliśmy więc wrócić na bazar wieczorem i zostać tu jeszcze na jedną noc. 

Po otwarciu sklepów o 17.00 znaleźliśmy naprawdę przyzwoite jak na lokalne standardy ubrania. Mieliśmy też szczęście spotkać Irańczyka, który wykonał kilka telefonów do hoteli i zarezerwował dla nas przyzwoity, niedrogi pokój.

Tu odpoczęliśmy 1 dzień przed dalszą drogą.

Beżowe, malownicze ostańce i piaszczyste płaskowyże

Beżowe, malownicze ostańce i piaszczyste płaskowyże
Beżowe, malownicze ostańce i piaszczyste płaskowyże

Droga na wschód od Cieśniny Hormoz wiedzie wprost pomiędzy beżowymi malowniczymi ostańcami i piaszczystymi płaskowyżami, jednak rzadko zbliża się do morza. Kierowcy samochodów jak zwykle mijali nas pospiesznie na centymetry bez zachowania bezpiecznych odległości. Całe doświadczenie jazdy było podobne do tego na wyspie Qeshm. Kilometry mijały szybko, a my delektowaliśmy się spektaklem krajobrazów złotej godziny.

Na tym polega urok overlandingu – obrazy drogi zmieniają się tak wolno, że jest czas na zauważenie i docenienie każdej zmiany.

Bliżej zachodu słońca zaczęliśmy szukać odpowiedniego miejsca na kemping na dziko. Jacek znalazł świetne miejsce za ogromną górą – całkowicie schowane i niewidoczne z drogi, choć odrobinę wietrzne.

Rozbicie namiotu zajęło nam więcej czasu niż zwykle nie tylko z powodu porywistego wiatru, ale także dlatego, że pod cienką warstwą pylistej ziemi, znajdowała się lita skała, w którą niełatwo wbijało się  szpilki.

Beżowe, malownicze ostańce i piaszczyste płaskowyże

Koniec końców mieliśmy jedno z najbardziej malowniczych miejsc kempingowych tej podróży i zakończyliśmy dzień obserwując pełnię księżyca nad miską zupki chińskiej wzmocnionej kostką rosołową.

Ugoszczeni w Konaraku

Następnego dnia znów uderzyliśmy w drogę. Krajobraz stał się płaski i industrialny. Dotarliśmy więc do najbliższego miasteczka Konarak i skierowaliśmy się w stronę znalezionego na google maps miejsca, w którym oznaczono hotel. Zatrzymaliśmy się przy budynku, który nie wyglądał na hotel i właściwie nie mógł być niczym innym jak małym prowincjonalnym meczetem. Na szczęście jakiś człowiek w shalvar kameez wyszedł z bramy i zdołał zrozumieć, czego szukamy. Zadzwonił do nauczyciela angielskiego, a ten postanowił nas zakwaterować w mieszkaniu służbowym szkoły. Było już sporo po zmroku a w okolicy nie było odpowiedniego miejsca, aby nas tam wysłać – ani hotelu, ani nawet dobrego miejsca na kemping. 

Otrzymaliśmy więc całe dwupokojowe mieszkanie z łazienką i kuchnią, a niedługo później nawet obiad, żebyśmy nie szli spać głodni. Nauczyciel Merhdad zostawił nas tam samych z wieloma zapewnieniami, że jest blisko i gdybyśmy czegoś potrzebowali powinniśmy go powiadomić.

To była słynna beludżystańska gościnność, której jeszcze nie znaliśmy.

Przesiąkliśmy wdzięcznością, bo udostępnienie nam takiego miejsca pośrodku niczego było prawdziwym prezentem dla nas – zmęczonych podróżników.

Cuda natury czekały na nas następnego dnia. Ale dostęp do nich do łatwych nie należał.

Wydmy Darak

Najpierw dotarliśmy do wydm Darak – urokliwego pasa piaszczystych pagórków – jednego z nielicznych miejsc na świecie, gdzie wydmy stykają się bezpośrednio z morzem.

Wydmy Darak
Wydmy Darak

Ponieważ temperatura wzrosła znacznie powyżej 35 stopni, kusiło nas, aby wskoczyć do wody i trochę się ochłodzić. Jednak w tym miejscu nie było to możliwe, ponieważ od czasu do czasu podjeżdżały samochody z lokalnymi turystami aby zrobić sobie selfie.

Postanowiliśmy zboczyć na małe nadmorskie drogi używane z rzadka przez miejscową ludność tuż przy wybrzeżu. Chcieliśmy znaleźć ładne, odosobnione miejsce na kąpiel.

Plaża, którą znaleźliśmy spełniała wymagania bezludności, ale była dość skalista i nie zdecydowaliśmy się wejść do wody. Spędziliśmy więc trochę czasu obserwując czerwone kraby i małe rybki, które utknęły  w małych skalnych stawach.

Wydmy Darak
Wydmy Darak
Wydmy Darak

Drogi nad brzegiem nie były łatwe dla ciężkich motocykli. Zmieniały się od przyzwoitych piaszczystych dróg gruntowych po twarde, wyboiste i podłe asfalty z grubymi warstwami piasku nawianego na całej szerokości.

Wydmy Darak

Ostatni odcinek trasy prowadził drogą niedawno zalaną i mocno zniszczoną przez wodę. Woda dosłownie wyrzeźbiła małe kaniony, głębokie na metr w poprzek i po skosie drogi. Miejscowe małe motocykle, Kawiry i Pishtazy, omijały wykroty okrężną drogą przez piaszczyste pobocza podpierając się nogami. Ale w przypadku naszych obładowanych motocykli ryzyko upadku istniało przy każdym objeździe.

Wydmy Darak
Wydmy Darak

Tak się też stało, wyłożyliśmy się jedno po drugim, na szczęscie bez większych obrażeń nas ani naszych rumaków.

„Pępek Ziemi” – na dopełnienie naszej podróży

Przejechanie tego terenu i dobrnięcie do utwardzonej drogi zajęło więcej czasu, niż się spodziewaliśmy, ale było warto. Zostaliśmy nagrodzeni wspaniałymi widokami wciąż aktywnego wulkanu błotnego Gel Afshan na tle zachodzącego słońca. Wpuszczono nas tu bez żadnych opłat i nie mamy pewności, czy to dlatego, że ta atrakcja jest bezpłatna, czy po prostu dlatego, że strażnik zupełnie nie rozumiał, dlaczego się akurat tu pojawiliśmy.

"Pępek Ziemi" - na dopełnienie naszej podróży
"Pępek Ziemi" - na dopełnienie naszej podróży
Gel Afshan

Byliśmy prawie sami. Zaparkowaliśmy motocykle wysoko na zboczu wulkanu i weszliśmy na szczyt. Gel Afshan zwany „Pępkiem Ziemi” pobłogosławił nas kilkoma małymi wybuchami w ciągu pół godziny. Nigdy wcześniej nie widzieliśmy wulkanu błotnego i zahipnotyzowały nas księżycowe widoki okolicy. Widoczne były ślady świadczące o tym, że wulkan musiał niedawno być bardziej aktywny, gdyż prowadząca do niego droga zdawała się znikać wśród wyschniętych błotnistych formacji.

W końcu zmierzch sprawił, że zakończyliśmy tę wizytę i pognaliśmy do kolejnego celu – uroczego, zdominowanego przez Beludżów miasta Chabahar.

Podobne wpisy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *