Pojedźmy dzisiaj do Nagar Fort – mówię do Jacka. Rosie i Adeel zatrzymali się tam wczoraj. Wieczór i noc były tak męczące, że nie miałam ochoty rozwiązywać kolejnych podróżnych problemów.
Dzień wcześniej mieliśmy kilka wątpliwych „przygód” z oficjelami, którzy próbowali zapewnić nam eskortę na dalszą podróż. I z pensjonatami u wjazdu do Chadkara, które odmawiały przyjęcia nas „ze względów bezpieczeństwa”. Do kompletu struliśmy się jedzeniem jedno po drugim i czuliśmy się naprawdę słabo.
Od kilku dni wymieniałam wiadomości z Adeelem – pakistańskim podróżnikiem motocyklowym. Wspomniał o Nagar Fort, jako o miejscu, w którym mieli wraz z Rosie zatrzymać się zeszłej nocy. To musi być przyzwoite miejsce na nocleg przed dalszą podróżą na północ, gdzie warunki będą raczej „skromne” – pomyślałam, pakując rzeczy.
Pewnie już ich tam nie ma, ale chcę się z nimi spotkać w Chitral. Jestem bardzo ciekawa tej pary: kanadyjskiej youtube’owej celebrytki i króla przygód Pakistanu.
Droga do fortu Nagar przyjemnie wije się wzdłuż rzeki. Aż do tunelu Lowari niewiele się dzieje pod względem krajobrazów. Mijamy małe miejscowości i koncentrujemy się na sprawnej jeździe, by przed zmrokiem dotrzeć do celu.
Mówi się, że sam tunel Lowari jest najdłuższym tunelem w Azji. Wrażenie robi to, że jest to 10-kilometrowa trasa skracająca ponad 22-kilometrową trasę przez ogromną ośnieżoną przełęcz Lowari i oblodzoną, pełną serpentyn drogę w górach Hindukuszu.
Motocykle nie mogą przejechać na kołach. Tak, to brzmi śmiesznie, bo czy znasz jakiś inny tunel na świecie, przez który trzeba przewozić motocykle na pace?
„Tunel jest niebezpieczny, jest tam bardzo, bardzo ciemno” – mówi gość z wszechobecnym w Pakistanie AK47 na ramieniu. Już za chwilę poprowadzi nas w stronę małej naturalnej rampy.
Teren z ukształtowanym z „schodkiem” umożliwia motocyklom wjazd do przestrzeni ładunkowej pickupa.
„Nie da się załadować dwóch na pakę” – powiedziałam.
„Są 2 samochody dla Was„.
Tuż obok Toyoty pojawił się zwinny Suzuki Ravi.
Tuż przed wjazdem do tunelu Lowari
Ładowałam już różne motocykle na małe łódki, ale nigdy tak ciężkich. A więc jeszcze jedna przygoda przed nami! Ruszam powoli i dzięki wskazówkom Jacka płynnie parkuję w skrzyni ładunkowej. Wow, to było łatwiejsze niż sobie wyobrażałam! Minutę później w ten sam sposób ładuje się Jacek i kierowcy zaczynają zabezpieczać nasze rumaki… sznurkiem. Nie najlepsza ochrona, ale przynajmniej upewnili się, że jesteśmy odpowiednio zabezpieczeni do dalszej drogi!
Siedzę na moim Qndelku i kołyszemy się razem na pace. Dzielę uwagę pomiędzy wypatrywanie niebezpieczeństwa w tym idealnie równym, betonowym tunelu oświetlonym równomiernie oraz trzymanie się relingów mojej Suzuki Ravi. Większe niebezpieczeństwo wynika z zapobiegania wywróceniu się mojego nieprzymocowanego motocykla niż z hipotetycznej własnej jazdy.
W końcu wątłe światło zmierzchu wyłania się na dalekim końcu tunelu. Zdejmujemy motocykle na nasyp i szykujemy się do dalszej jazdy. Do Drosh zostało już tylko 33 km, a nasz cel podróży jest jeszcze bliżej. Niestety robi się ciemno i jedyne co widzimy to asfaltowe serpentyny przed nami. Sądząc po nawrotach i zmianach wysokości – to musi być niesamowita droga! Jestem trochę rozczarowana, że znowu wyjechaliśmy za późno i nie widzę najlepszego fragmentu trasy, ale szybko opanowuję to uczucie.
Wkrótce pojawiają się zielone znaki zapowiadające fort Nagar. Pokonujemy ostry nawrót, zjeżdżamy w dół wąską drogą z betonowych płyt i przekraczamy rzekę Chitral drewnianym wiszącym mostem. Brama się otwiera i wita nas tam… Adeel. Razem z Rosie przybyli kilka minut przed nami, więc wszyscy postanawiamy się odświeżyć i zjeść razem kolację.
Prawdziwy urok Fortu Nagar – nagroda za wszelkie trudy jazdy ujawnia się powoli. Masywne kamienne mury skrywają wypielęgnowany ogród, równo przystrzyżone trawniki, przyzwoitej jakości pokoje i przestronne tarasy z niesamowitymi widokami.
Kolacja pojawia się późno, ale z dużą różnorodnością świeżych, pysznych potraw. Nasza czwórka dzieli się zamówionymi pysznościami – kurczakiem karahi, szpinakiem i warzywami. Poznajemy się – rozmawiamy głównie o sobie, wcześniej nie spotkaliśmy się osobiście. W odmiennych ścieżkach życiowych szybko odnajdujemy podobieństwa punktów widzenia i światopoglądu. Jestem naprawdę podekscytowana znalezieniem nowych towarzyszy. Jackowi też się podoba. Zdecydowanie – dogadujemy się!
Następnego ranka postanawiamy kontynuować wspólną podróż na północ.
Zakupy w Drosh
Jazda rozpoczyna się przyjemnie od asfaltowej jezdni, ładnie wyprofilowanych zakrętów i krajobrazu rozpraszającego swym pięknem.
Adeel prowadzi nas pewnie. Można powiedzieć, że nie tylko zna tę drogę na pamięć, ale ma też zwyczaj patrzeć wstecz, aby upewnić się, że członkowie grupy nadążają za tempem. Dojeżdżamy do miasteczka Drosh i zatrzymujemy się tu na zakupy i tankowanie. Gdy nudne rzeczy zostaną zrobione, skierujemy się w stronę naszego celu: Doliny Kalaszy.
Dolina Kalaszy to jeden z obszarów w północnym Pakistanie mniej eksplorowany przez zachodnich turystów. Słynny z powodu przepięknych górskich przełęczy i tradycyjnie odzianych mieszkańców, którzy zwykli twierdzić, że są bezpośrednimi potomkami Aleksandra Wielkiego. Chętnie zobaczę to na własne oczy!
Pierwsze kilometry nagradzają nas malowniczymi widokami. Rzeka Chitral wije się w kanionie, tuż przy drodze. Małe domki na przeciwległym zboczu wyglądają jak bombonierki wciśnięte tu i ówdzie w skaliste zbocze. Sporadyczne równiny pomiędzy górami wypełnione są zielonymi tarasami.
Droga mija szybko, ale… Jak to w ogóle możliwe? – Patrzę z niedowierzaniem na niesamowite manewry filmowania gopro i smartfonem w ruchu w wykonaniu Rosie i Adeel’a. To wygląda jak taniec na motocyklu. Za każdym razem, gdy odwracam głowę od krajobrazu, aby spojrzeć na drogę przede mną, widzę obiektyw aparatu skierowany przodu, do tyłu, na boki, och, w każdym możliwym kierunku!
Zawsze są używane 2 urządzenia – w każdej chwili. Tych dwoje jest prawdziwymi profesjonalistami, jeśli chodzi o filmowanie podczas jazdy. Długi warkocz Rosie radośnie podskakuje na wietrze, gdy jedną ręką kieruje motocyklem Fuego, a drugą wymachuje patykiem kamery. Adeel filmuje głównie od tyłu, stabilnie trzymając swojego nowiutkiego iPhone’a. Biorąc pod uwagę prędkość, z jaką jedziemy… czapki z głów!
Prawdziwy rollercoaster zaczyna się, gdy skręcamy w terenową część naszej trasy. Wąska, wyboista górska droga wije się w górę i w dół do rzeki, zapewniając prawdziwy dreszczyk emocji. Częściowo wykuta w skale, w innym fragmencie zniszczona przez osuwiska. Tu i ówdzie strumień przecina ścieżkę, mnożą się zabłocone kałuże i wyboje. Rosie i Adeel nie przestają kręcić. Zmiany biegów? Tak… bez sprzęgła.
Przystanki na zdjęcia są koniecznością i mamy ich całkiem sporo. Ilekroć się zatrzymujemy – Rosie wyciąga swój aparat Sony i wyostrza widoki okiem artysty.
Świat jest pełen amatorskich fotografów, viedeografów, ale takiej bestii sztuk wizualnych to jeszcze nie spotkałam – pomyślałam.
Kilka razy natykamy się na samochody jadące w przeciwnym kierunku i mijamy je nie bez duszy na ramieniu, bo piaszczyste brzegi drogi sąsiadują z głęboką przepaścią. Jednak nasza czwórka świetnie się bawi. Właśnie po to tu przyjeżdżamy, prawda? Kręte górskie drogi, brak psujących widoki barier ochronnych i wymagające umiejętności przejażdżki adv!
Są też wyzwania mechaniczne. Motocykl Rosie przez cały dzień ma problemy z zapalaniem, w końcu zatrzymuje się na dobre. Jacek pyta o objawy i w ciągu 5 minut znajduje problem. Filtr paliwa oberwał się i tak ułożył, że uniemożliwił przepływ paliwa. Jest już trochę ciemno, a my jesteśmy na odludziu, więc Jacek i Adeel mocują go za pomocą trytytek. Motocykl Adeela stracił trochę powietrza z tylnej opony, więc korzystając z okazji, Jacek wyciąga pompkę.
Pozostałe 15 km pokonujemy w zupełnych ciemnościach. Pędzimy o wiele za szybko przez małe wioski Kalaszy, w których witają nas i pozdrawiają wieśniacy. Księżyc jest prawie w pełni i pomimo zachmurzonego nieba szczegóły drogi są widoczne w ciemności. W końcu docieramy do Happy Guesthouse w dolinie Bumburett, oferującego proste, ale przytulne drewniane pokoje. Następnej nocy przypadną nam w udziale urodziny Adeel’a i początek najbardziej inspirującej przyjaźni. Ale to historia do opowiedzenia kiedy indziej…